+48 666 22 00 11 [email protected]

Ugruntowanie moich powieści romantycznych w prawdziwych miejscach

Ostatnio z zainteresowaniem przeczytałam artykuł w Guardianie na temat miejsc akcji książek autorstwa bardzo popularnego pisarza Davida Nicholsa (autora powieści One Day, która właśnie złamała mi serce!). W „Google kontra staroświecka praca nóg – jak badać powieść”, David pisze szczerze o swojej własnej podróży jako pisarz w podejmowaniu decyzji, jak dokładnie badać lokalizacje dla swojej powieści.

hannah fielding music emotion

Opowiada, że pisząc swoją pierwszą powieść, pojechał do nadmorskiego miasteczka, chodził po ulicach, robił notatki i „mnóstwo zdjęć o porażającej nijakości”, a potem odkrył, że „niewiele z tych badań znalazło się bezpośrednio na stronie”. Dla kontrastu wyjaśnia, że do swojej ostatniej powieści stworzył szybki opis bolońskiego dworca kolejowego, po prostu korzystając z Internetu, by znaleźć zdjęcia tego miejsca. 'To z pewnością mniej kosztowne i czasochłonne niż wizyta w Bolonii – pisze – ale nadal sprawia wrażenie, że to trochę jak oszustwo. Co, jeśli coś przegapiłem? Czy bycie tam nie jest częścią tej pracy?

Sądzę, że chodzi o słowo „szybko” – postać jedynie przechodziła przez stację i nie potrzeba było zbyt wielu opisów. Mimo to, rozumiem uczucie niepokoju Davida. Przeczytajcie którąkolwiek z jego książek, a przekonacie się, że jest on mistrzem w zwracaniu uwagi na szczegóły: każde słowo jest tak starannie przemyślane i idealnie dopasowane do znaczenia i nastroju. Ja również staram się pisać w ten sposób, a kiedy przychodzi do badania lokalizacji, jestem bardzo dokładny ­- do tego stopnia, że kończę z mnóstwem notatek, które nigdy nie trafiają do moich książek.

David pisze o „lęku autora przed popełnieniem strasznego błędu”. Strasznie na to cierpię! Chcę, by moje historie miłosne były tak realistyczne, jak to tylko możliwe, i byłabym najbardziej zdenerwowana, gdybym odkryła, że popełniłam błąd w opisie jakiegoś miejsca. Łatwym rozwiązaniem byłoby stworzenie fikcyjnej scenerii, w której miałbym wolną rękę w opisywaniu tego, co mi się podoba. Stuart Kelly w innym niedawnym artykule w „Guardianie”, zatytułowanym „Misplaced: why do novelists disguise real locations?”, zasugerował powody, dla których warto używać fikcyjnych scenerii: aby uczynić miejsca „wzorcowymi, a nie indywidualnymi”; aby dać swobodę twórczej zabawy z nazwami miejsc (JK Rowling’s Little Whinging springs to mind); aby zachować anonimowość. Jak zauważa, „Miejsca, które nie są nigdzie, mogą być wszędzie”.

Nie fikcjonalizuję scenerii, ponieważ chcę, aby moje powieści przenosiły czytelników do prawdziwych, ekscytujących, interesujących, romantycznych miejsc. Chcę zaoferować czytelnikom możliwość poznania innych krajów; być może nawet zainspirować ich do dowiedzenia się czegoś więcej lub do odwiedzenia ich. Przede wszystkim chcę, aby moja historia wydawała się prawdziwa, wiarygodna, aby wątek miłosny był mocny i poruszający ­- a to wymaga namacalnej scenerii.

Inny rodzaj lęku napędza pisarza przy tworzeniu scenerii: że czytelnik nie będzie w stanie zwizualizować sobie miejsca. To, że ja wiem, jak wygląda słynny i ikoniczny pałac Alcázar w Sewilli, nie oznacza, że mój czytelnik wie. A jeśli założę, że czytelnik zna to miejsce i pominę jego opis w narracji, to wyświadczam czytelnikowi niedźwiedzią przysługę i mogę sprawić, że poczuje się on nieświadomy i pominięty. Dlatego opis jest niezbędny, a dla mnie oznacza to prawdziwą znajomość miejsca.

Jak zauważa David: 'research to nie tylko kwestia sprawdzania faktów. Głębokie zanurzenie pisarza w danym miejscu jest często częścią jego uroku, poczucia, że nie tylko tam był, ale że coś mu się przydarzyło”. Kiedy czytasz powieść „Hannah Fielding”, dostajesz nie tylko historię, ale także mały wycinek moich własnych doświadczeń i perspektyw. Na przykład, weźmy ten fragment z Niedyskrecji:

Alexandra poruszała się szybkim krokiem, z wysoko uniesioną głową, chłonąc znajome sceny i zapachy Londynu latem. Brakowało jej idiosynkrazji miasta: wesoło przekrzykujących się handlarzy na targu w Covent Garden; gwarnej ciekawości łowców antyków na Portobello Road; kupowania torebki pieczonych kasztanów na Chelsea Embankment zimą; lodów w Hyde Parku w ciepłe dni; mleczarzy kołatających w zaułkach wczesnym rankiem; sylwetki panoramy miasta przechodzącej w pomarańczowe fale zachodzącego słońca, gdy przechodziło się przez Albert Bridge. Jak bardzo różni się od tego, co widziała na co dzień w Andaluzji.

Tutaj oferuję małą migawkę Londynu, której nie mógłbym zaoferować, gdybym tylko przeczytał kilka książek o mieście i obejrzał kilka zdjęć. Stałam w Covent Garden i słuchałam nawoływań handlarzy; polowałam na antyki na straganach przy Portobello Road; jadłam pieczone kasztany na Chelsea Embankment; stałam w kolejce po lody w Hyde Parku; budziłam się na dźwięk spławika mleczarza; patrzyłam na zachód słońca z Albert Bridge. Jako czytelnik, myślę, że możesz powiedzieć, że weszłam w buty mojej bohaterki.

Myślę, że sprowadza się to do budowania zaufania między pisarzem a czytelnikiem. Kiedy czytasz książkę i czujesz, że autor zna scenerię, że wykonał ciężką pracę dokładnego opisania, wtedy jako czytelnik ufasz autorowi podczas czytania. Od tego momentu możesz odpuścić i poczuć. Uciekasz w świat opowieści i zostajesz pochłonięty przez nastrój książki. Kiedy w końcu odłożysz książkę i przejdziesz do swojej codziennej rutyny, pojawia się poczucie straty. Tęsknisz za ludźmi, tęsknisz za miejscem. Ale jest to strata, z którą łatwo się pogodzić, ponieważ wiesz, że w każdej chwili możesz sięgnąć po książkę i znaleźć się z powrotem w tym miejscu.

Jak to ujął Stephen King: „Książki: wyjątkowo przenośna magia”.