Saint-Paul de Vence
– tu miłość splata się z fantazją
W naszym życiu jest pewien kolor – niczym na malarskiej palecie – który nadaje mu,
podobnie jak sztuce, sens. Tym kolorem jest miłość.

Saint-Paul de Vence to prawdziwy raj dla artystów. Matisse i Picasso mieszkali w pobliżu i często je odwiedzali. Po dziś dzień miejscowość ta słynie z galerii sztuki i muzeów, takich jak Fondation Maeght, które ma w swoich zbiorach ponad 12 tysięcy dzieł sztuki nowoczesnej. Łatwo zrozumieć, dlaczego tak wiele artystycznych dusz ciągnęło do Saint-Paul de Vence, nie tylko malarzy, ale także pisarzy i muzyków. Dziwne, kręte uliczki, rozległa panorama krajobrazu, historia na każdym kroku, spokój, niebo – cały olbrzymi nieboskłon. Nawet z tutejszego cmentarza, gdzie spoczywa Chagall, widoki są cudowne.
W „Koncercie” Umberto zabiera Catrionę do Saint-Paul de Vence na pierwszą randkę. Oto jakie wrażenie zrobiło na niej to miasteczko:
Średniowieczne miasteczko Saint-Paul de Vence leżało wysoko wśród wzgórz. Za dnia było widoczne nawet z odległości wielu kilometrów. Wybudowano je na żyznym, skąpanym w słońcu płaskowyżu opadającym stromo ku dolinom. Prowadziła do niego potrójna łukowata brama nie szersza niż trzy, cztery metry, z solidnymi, żelaznymi kratami. Dawne biskupstwo – otoczona murami cytadela – przyciągało artystów, którzy uwielbiali malować te wąskie uliczki, tak kręte, że łatwo było stracić orientację i w nich zabłądzić. Natchnieniem malarzy były też okoliczne ogrody różane i porośnięte trawami zbocza, usiane fiołkami i pierwiosnkami.
Weszli na stare miasto przez ciężką bramę i pięli się dalej po bruku. Po jakimś czasie skręcili pod łukiem w uliczkę. Wszystko dokoła było średniowieczne, zdawało się, że czas teraźniejszy przestał istnieć.
Mijali porośnięte pnączami mury z malutkimi oknami. Oryginalne, nadgryzione przez korniki okiennice były zamknięte na noc. Niektóre domy przerobiono na sklepy, wchodziło się do nich po sfatygowanych stopniach. Łatwo było wyobrazić tu sobie idącego na górę wieśniaka w poszarpanym kubraku i staromodnych bryczesach lub jakiegoś księdza z dawnych czasów przemykającego tędy w powiewającej sutannie, pogrążonego w nabożnej zadumie, podczas gdy jego palce obracały paciorki różańca.
Ten łagodny szafir, gdy smużki chmur sunęły wolno po bladej tarczy księżyca. Poniżej murów po obu stronach stromych ścieżek opadały symetrycznie tarasy zadbanej zieleni. Morze w oddali zdawało się nieruchome, fale zastygły pod pulsującym światłem latarni Cap d’Antibes. Dla Catriony tej nocy to był najwspanialszy, najbardziej podniosły widok na świecie.