Ogrzej zimę z pomocą moich książek
Czy Dziadek Mróz przyprawia cię o dreszcze? A może by tak uciec od zimowych chłodów do odrobiny literackiego słońca…?
Kiedy piszę, lubię oferować czytelnikom możliwość ucieczki do pięknych miejsc, nieco egzotycznych, przesiąkniętych historią, legendami i kulturą, do miejsc wzniośle romantycznych – a ponieważ to sprzyja namiętności, także do miejsc ciepłych.
Dorastałam w Egipcie, w Afryce; od zawsze kochałam słońce i ciepło. Kiedy w wieku dwudziestu lat poznałam mojego męża, przeprowadziłam się z nim do jego ojczystego kraju – Anglii, która jest przepięknym miejscem, ale na Boga, tęsknię za ciepłem zimą! Właśnie dlatego posiadam mały domek na południu Francji, aby móc cieszyć się słońcem i tym pięknym, błękitnym Morzem Śródziemnym.
Być może tam, gdzie jesteście jest ciepło; być może nie oczekujecie śnieżnych Świąt, wyjętych z powieści Dickensa. Ale jeśli tak, jak ja, zakładacie grube swetry i popijacie gorącą herbatę, usiłując odeprzeć zimowy chłód w powietrzu – lub, być może, po prostu czujecie w sobie, że tęsknicie za długimi, sennymi, letnimi dniami – to mam nadzieję, że rozgrzeją Was dzisiaj fragmenty moich powieści!
A jeśli potrzebujecie trochę więcej światła i ciepła, trochę więcej eskapizmu i romansu, to oczywiście możecie kupić każdą z moich powieści na tej stronie : HANNAH FIELDING – KSIĘGARNIA.
Wspaniałe słońce gwarantowane!
Lekkomyślność (osadzona w Hiszpanii)
Kiedy szła brukowanymi uliczkami, między wysokimi, pobielonymi domami o otwieranych na zewnątrz oknach, znów wróciła myślami do przeszłości. Z murów zwieszały się kaskady jaskrawofioletowych bugenwilli, w skrzynkach rosły pachnące miodowo jaśminy, a ich aromat mieszał się z tą charakterystyczną morską nutą. To wszystko oszałamiało zmysły Alexandry, zabierało ją w czasy dawno zapomnianego dzieciństwa – pełnego słońca, zapachów ziemi i muzyki, do wspomnień zapisanych w jej ciele niczym uporczywy sen.
Znalazła się nad spokojną Guadalete. Bandy nagich, smagłych dzieciaków, pluskały się wesoło w płytkiej, mętnej wodzie płynącej wolno, szerokiej rzeki. Na płaskim bagnistym brzegu wygrzewały się leniwie różowe flamingi. Alexandra długo szła przez starą dzielnicę – barrio rybaków i Cyganów. Przy uliczkach mieściło się wiele winiarni, sklepików z tytoniem. Mury były często bielone, inne pomalowane na jaskrawe kolory. Słońce paliło i choć była głodna, wolała nie kupować nic do jedzenia ani picia ze straganów.
Wkrótce dotarła do portu. Krążył tam malowniczy tłum, kompletnie dla niej obcy, ale tym bardziej fascynujący. Mężczyźni w kapeluszach o szerokich rondach spacerowali z kobietami w kolorowych sukienkach i mantylkach. Starsi grali w warcaby przy kawiarnianych stolikach. Wszędzie krzątali się rybacy i sprzedawcy ryb. Morskie powietrze mieszało się z ostrym zapachem smoły i sieci rybackich.
Przed nią w nieskończoność rozciągał się ocean. Przy złocistej piaszczystej plaży, jak okiem sięgnąć, stały szeregi chat. Na ich drewnianych, omszałych belkach suszyły się porozwieszane sieci. W oddali, na tle gór, majaczył ponury cień sosnowych lasów, a po drugiej stronie portu mienił się w palącym słońcu Kadyks, jasna perła Costa de la Luz.
Koncert (powieść osadzona we Włoszech)
Zerknęła na zegarek na nocnej szafce i przekonała się, że jest już prawie 9.30. Postanowiła wybrać się na spacer, nim zrobi się upał. Przewietrzy głowę i przestanie obsesyjnie myśleć o przystojnym Umberto Monteverdim. Nie musi pochopnie podejmować decyzji.
Wygrzebała się z łóżka. Czuła się spocona i lepka, więc wzięła szybki prysznic, a potem zbiegła na dół do kuchni po szklankę wody. Czekała tam na nią taca ze śniadaniem, a na niej sok, bułeczki oraz misa dorodnych, dojrzałych brzoskwiń i duża makinetka pełna świeżo zaparzonej kawy. Adelina musiała tu być niedawno.
Catriona się uśmiechnęła. Nie miała zbyt wysokiego mniemania o mieszkańcach Villi Monteverdi – stanowili dziwną menażerię – Adelina jednak była zupełnie inna. Widać było, że jest naprawdę oddana Umberto, więc jeśli Catriona postanowi zostać, może powinna porozmawiać z Adeliną, by móc lepiej zrozumieć maestro. Ponieważ nie była właściwie głodna, sięgnęła po bułeczkę, żeby zjeść ją podczas spaceru. Wzięła też swój telefon komórkowy ze stołu i wyszła na słońce.
Było tak przyjemnie, że aż westchnęła., Czuła się taka wolna. Przeszła obok garaży i stajni, a następnie łączki, na której stał domek Adeliny i zbudowana z kamieni szopa obrośnięta wybujałymi, białymi złotogłowami. Potem Catriona skierowała się na południe, nieco oddalając się od głównej willi i poszła wzdłuż lasu. Spacerując, przyglądała się nieustannie zmieniającemu się krajobrazowi: cyprysy rosły obok drzew laurowych, przy nich wznosiły się wysokie łodygi dziewanny, jasnymi kwiatami ku niebu. Wonie kamelii, magnolii i rododendronów mieszały się z zapachem konwalii, zaś nad tym wszystkim rozlegał się radosny świergot ptasi, subtelne śpiewy skowronków niosły się na wszystkie strony, bzyczały pszczoły. Poza tym okolica pogrążona była w cudownej ciszy. Catriona miała wrażenie, że cała przyroda nasłuchuje, jakby czekała na coś, jakby świat się na chwilę zagubił i przystanął w pół kroku, oniemiały własnym szczęściem, zastanawiając się – podobnie jak ona – co przyniesie ten dzień.
Pieśń Nilu (powieść osadzona w Egipcie)
Poranny pociąg z Luksoru do Kairu, szarpiąc, wytoczył się ze stacji. Z łomotem nabrał prędkości i popędził po już nagrzanych torach. Choć była dopiero siódma, promienie słońca paliły dachy wagonów, powietrze aż wibrowało od upału. Każdą szparą do środka pociągu wdzierał się złotawy pył z pustyni, ostry, duszący. Na dachu ekspresu siedziały gromady chłopców i mężczyzn. W wagonach trzeciej klasy panował ścisk. Ludzie tłoczyli się jeden na drugim razem ze swoimi zwierzętami i ptactwem. Aida siedziała sama na obitym zieloną skórą fotelu w przestronnym przedziale pierwszej klasy. Okno było szczelnie zamknięte, ale choć w innych przedziałach opuszczono chroniące przed słońcem żaluzje, u niej nie. Podwieszka pod sufitem pozostawiała między nim a sobą wolną przestrzeń, dzięki czemu nie było aż tak gorąco.
Aida mogła polecieć miejscowym samolotem, który miał rejsy dwa razy w tygodniu z Asuanu do Kairu, przez Luksor i Asjut, co by oszczędziło jej dłuższej podróży, bo lot trwał tylko półtorej godziny, ale nie spieszyło się jej i chciała znów popatrzeć na barwne egipskie krajobrazy, za którymi tak bardzo tęskniła przez lata na wygnaniu. Wzdłuż torów z jednej strony biegł wąski kanał. Na jego brzegu kucały szeregi kobiet i dzieci, cierpliwie piorąc ubrania rodziny. Po drugiej stronie widać było nieutwardzoną drogę, którą mężczyźni jechali na pola zaprzężonymi w osły wozami obładowanymi trzciną cukrową albo berseem.
Pociąg tłukł się wzdłuż gajów palmowych, plantacji trzciny cukrowej i pól bawełny, mijając krążące w kółko woły napędzające urządzenia nawadniające, stada małych białych czapli ciągnące za wołami i pługiem. Aida patrzyła na to zamglonym wzrokiem, rozkojarzona.