Ujmowanie muzyki w słowa
Muzyka jest osią mojej powieści „Koncert”. Główna bohaterka to śpiewaczka operowa, bohater zaś to pianista i kompozytor. Książka czerpie z bogatej historii muzyki klasycznej, w tym operowej, zwłaszcza związanej z Włochami, gdzie umiejscowiłam akcję.
Kiedy piszę, wyobrażam sobie historię niczym film wyświetlany na ekranie. Pracując nad „Koncertem” szczególną wagę przywiązywałam do warstwy dźwiękowej. Gdyby ta powieść była filmem, znacznie łatwiej byłoby wpleść muzykę, która się często pojawia. Ja jednak postawiłam sobie szczególne wyzwanie – ująć potęgę i piękno muzyki… słowami.
Na początku fabuły Catriona jest nastolatką, która zabujała się w sąsiedzie: Umberto, młodym, słynnym kompozytorze. Późnym wieczorem stoi na balkonie i słucha melodii niesionej przez wiatr z rezydencji grającego na fortepianie Umberto. W ciszy, nie zdradzając swej obecności, wsłuchuje się w jego kompozycje i z niecierpliwością czeka na kolejne koncerty przy świetle księżyca. Opisuję to tak:
Kilka minut minęło i popłynęły ku niej dźwięki melodii, której nie umiała rozpoznać – zupełnie innej niż wszystko, co dotąd słyszała. Najpierw brzmiała tak cicho, że mogła być zaledwie szeptem wiatru lub odległym szumem morza. Potem, bez ostrzeżenia, zaczęła narastać niczym przybierające na sile fale oceanu, stawała się głośniejsza i jeszcze głośniejsza, aż zdawała się grzmotem pędzącym przez ogród wprost do niej. Catriona zamknęła oczy i teraz muzyka była wszędzie, spadała z nieba, otaczała ją, obejmowała silnymi ramionami, przyciskała do swego bijącego serca.
I kiedy tak brzmiała coraz potężniej, Catriona miała wrażenie, że oto otworzyły się bramy raju, by wypuścić chór aniołów takich jak te, które prowadziły Adama i Ewę, o czym opowiadał jej Umberto. Ich poruszające czyste głosy płynęły przez noc, niosąc melodię słodką i smutną, a jednocześnie odważną i zuchwałą. I tak piękną, tak piękną! Wypełniała jej uszy, głowę i sięgała najgłębszych zakamarków duszy, wywołując tak silne emocje, że oczy zaszły jej łzami, które popłynęły po policzkach strumieniem.
Jeszcze jeden potężny porażający akord i zapadła cisza. W ułamku sekundy muzyka urwała się, a wraz z nią skończył się cały ten zachwyt, uniesienie i plątanina cudownych uczuć, które ją zalewały. Pozostała po nich najstraszniejsza, najczarniejsza pustka, jakiej kiedykolwiek Catriona zaznała.
Ukazując emocje, jakie muzyka wywołuje u Catriony, staram się pomóc czytelnikowi wyobrazić sobie ten utwór. Choć nie są znane konkretne nuty, melodia ani rytm – bo to własna kompozycja Umberto – możemy zobaczyć, jak muzyka wpływa na słuchacza i zrozumieć, dlaczego Catriona czuje się taka samotna, gdy utwór dobiega końca.
Nieco później Catriona występuje podczas konkursu wokalnego, by dostać się do Conservatoire National Supérieur de Musique et de Danse w Paryżu. Wybrała arię znaną z repertuarów sopranistek „Un Bel di Vedremo” z opery „Madame Butterfly”.
Tę scenę było mi łatwiej opisać, bo czytelnik może znać ową arię (lub znaleźć choćby tutaj: http://youtu.be/bkUq98oiyRc). Ważny był jednak opis tego, jak Catriona wykonuje tę arię i jak Umberto – który był w tym konkursie jurorem – reaguje na jej występ. Piszę:
W jej pięknym, świetnie wyszkolonym głosie brzmiał ból i błaganie, i ton nadziei, gdy wyśpiewywała melancholijne niczym ze snu nuty pieśni. Jednak w rytmicznej prostocie melodii odzywała się też wielka siła jej uczucia do ukochanego. Catriona śpiewała tak przejmująco, szczerze, że widownia słuchała jak zaczarowana tego wyznania dziewczyny wiernie oczekującej ukochanego. Kiedy doszła do słów Vedi? È venuto! Widzicie? Przybywa! spojrzenie Catriony powędrowało ku Umberto raz jeszcze i było tak, jakby śpiewała tylko dla niego.
Przez cały występ nie odrywał od niej oczu. Patrzył na nią z tym samym pożądaniem, jakie widziała w swoim śnie. Miała wrażenie, że w miarę jak śpiewała, jego namiętność narasta, a ją bez reszty ogarnia ogień. Czuła, jak policzki ją palą i ożywa każda komórka ciała, wibrując nieznaną jej dotąd namiętnością. Nigdy jeszcze śpiewając tę arię, nie była bardziej Madame Butterfly, czekającą na powrót ukochanego męża, choć wszyscy mówią, że ją opuścił…
Tego wieczoru, kiedy Umberto wpatrywał się w nią płynnie przeplatała czułość z prawdziwym patosem. Jej głos brzmiał ze zniewalającą mocą przy migotliwym akompaniamencie orkiestry, raz po raz uderzając w fortissimo, aż w końcu wzniósł się do najwyższej nuty przy słowie aspetto, czekam.
Co na to powiecie? Wyobraziliście sobie śpiewającą Catrionę i publiczność słuchającą jej z zapartym tchem? Czy zabrzmiała w waszych myślach melodyjna aria? Wczuliście się w emocje zarówno Butterfly, jak i śpiewającej Catriony?
Czy muzyka opisana słowami ma takie samo oczyszczające działanie jak rzeczywiste melodie?